Dwóch znakomitych koncertów mogła posłuchać publiczność podczas drugiego wieczoru Jazzowej Jesieni 2011.
TOM HARRELL CHAMBER ENSEMBLE
Na początek Tom Harrell wraz ze swoim oktetem pokazywał jak można połączyć muzykę klasyczną i jazzową. Jego zespół Chamber Ensemble sprawnie łączył obie muzyczne krainy, a nad ich klasycznymi impresjami unosił się duch muzyki Ravela i Debussy’ego. Lider dyrygował orkiestrą, czasami stawał z boku z opuszczoną głową i tylko słuchał muzyki, a czasami brał swoją trąbkę i grał piękne, czyste dźwięki. Rolę solistów przejmowali po kolei inni muzycy (perkusista, saksofonista, pianista). W finale mogliśmy nawet usłyszeć solo na skrzypcach i jazzujące wariacje fletu. Dopiero na koniec Tom Harrell ustawił się frontem do publiczności pokazując, że muzyka może przełamać ludzkie słabości.
PHAROAH SANDERS
Po przerwie na scenie pojawiła się czwórka muzyków z „faraonem” na czele. Charakterystyczna fryzura i broda nie pozostawiały wątpliwości, że na scenie będzie królował jeden z najwybitniejszych free-jazzowych saksofonistów Pharoah Sanders.
Towarzyszyła mu trójka znakomitych muzyków. Pharoah wystąpił z sekcją w składzie – perkusja, kontrabas, fortepian.
Na dwugodzinny koncert złożyło się 5 utworów. Sanders i jego grupa zaprezentowali się z bardzo różnych stron. Zaczęli bardzo mocno, by po kilkudziesięciu minutach zaprezentować spokojniejsze dźwięki, a za chwilę oczarować publiczność utworem opartym na hipnotycznym afrykańskim rytmie. W środkowej części każdej kompozycji Pharoah schodził ze sceny pozwalając swoim muzyką zaprezentować się z improwizowanych, długich solach.
W finale pokazał, że jazz może być także zabawą. Przedstawiał zespół, tańczył, prowokował publiczność do powtarzania śpiewanych przez siebie fraz i bawił się dźwiękiem wydobywanym z saksofonu tenorowego na różne sposoby.
Mimo wyjątkowo długich oklasków, zespół nie wyszedł już na bis, ale koncert zadowolił chyba wszystkich obecnych na Sali.