To był jeden z najradośniejszych koncertów w historii Jazzowej Jesieni. Publiczność wychodziła uśmiechnięta od ucha do ucha jak z występu kabaretowego.
Koncert szwedzkiej rodziny Carlingów był anonsowany jako niezwykłe muzyczne show. Carlingowie od kilkudziesięciu lat grają tradycyjny jazz. Frontmenką zespołu jest pełna energii Gunhild Carling, która śpiewała, grała na puzonie, fortepianie, tańczyła, a nawet stepowała.
Szwedzcy muzycy grają jazz tradycyjny w taki sposób, że zamykając oczy przypominamy sobie stare amerykańskie filmy, w których rozbrzmiewała taka właśnie muzyka. Dodatkowym atutem formacji jest brzmiący niezwykle stylowo głos Gunhild.
To, że publiczność przyjmie koncert bardzo ciepło, było pewne już po entuzjastycznej reakcji na pierwszy utwór. A potem było coraz goręcej.
Długimi owacjami nagrodzono także perkusistę, który zagrał solo, zaczynające się dość tradycyjnie, by wyjść na środek sceny uderzając pałeczkami w parkiet, statyw mikrofonu i własną głowę, by po chwili prezentować już bardziej kabaretowy skecz niż perkusyjne solo.
Muzycy zamieniali się instrumentami, grając na fortepianie, instrumentach dętych – puzonie, klarnecie i trąbce, bandżo, kontrabasie i perkusji.
Nietypowa była także końcówka koncertu. Muzycy zeszli ze sceny grając When the saints go marching on, zrobili dwie rundy przez salę, a w końcu, cały czas grając, wyszli z niej gęsiego, zapraszając publiczność by zrobiła to samo. Po kilkuminutowym finale w holu zakończyli koncert, zostawiając rozbawioną publiczność.